Permanentny deficyt budżetowy, czyli konieczność ciągłego zaciągania przez rząd kredytu jest dowodem tego, że gospodarka nie jest w stanie dostarczyć budżetowi państwa środków pieniężnych wystarczających na pokrycie wydatków, które uznajemy za niezbędne dla funkcjonowania państwa.
Ponadto, w przypadku takich państw, jak Polska, gospodarka nie jest też w stanie zaspokoić potrzeb finansowych większości rodzin, czego dowodem jest wysoka emigracja czy często rezygnacja z posiadania dzieci, gdyż jedna osoba nie jest w stanie utrzymać rodziny.
Po prostu, gospodarka nasza nie jest w stanie wytworzyć odpowiedniej ilości dóbr, których podział za pomocą pieniędzy będzie wystarczający. Podział ten odbywa się zarówno za pomocą wolnego rynku jak i za pośrednictwem budżetu państwa (redystrybucja).
Jeśli dodatkowo społeczeństwo się starzeje, to w miarę upływu czasu będzie wypracowywało coraz mniej dóbr. Z uwagi na sztywne (ustalone ustawowo) wydatki emerytalne i socjalne, będzie to oznaczało coraz większe obciążenia spadające na tych, co jeszcze pracują. Jeśli ten trend się nie zmieni, to rząd będzie zmuszany do jeszcze większej skali redystrybucji i do jeszcze większego deficytu budżetowego.
Żartów nie ma. Jeśli 100 kobiet rodzi dzisiaj przeciętnie 130 dzieci, z czego połowę stanowią dziewczynki, to w następnym pokoleniu pozostanie z tej puli już tylko 65 kobiet. W jeszcze kolejnym pokoleniu, tylko 33 albo i jeszcze mniej.
Skala zadłużenia pogłębia się a konieczność spłacania bieżących odsetek staje się coraz większym obciążeniem dla budżetu państwa. Jedynym zabezpieczeniem finansowym „rządowych” kredytów są przyszli podatnicy, a tych niestety jest coraz mniej. Nie tylko jest ich mniej dlatego, że rodzi się mniej dzieci, ale również dlatego, że ci najbardziej produktywni (czyli najbardziej zaradni i wykształceni) podatnicy uciekają z kraju, w którym oprócz siebie, muszą w coraz większym stopniu utrzymać jeszcze innych. Co gorsza, proces ten ma charakter samo nakręcający się, co w języku bardziej naukowym nazywamy sprzężeniem zwrotnym dodatnim.
Nie da się tego ciągnąć bez końca. Taki system gospodarczy jest po prostu patologią państwa. Jedynym ratunkiem w tej sytuacji jest, mówiąc najogólniej, radykalne zwiększenie produktywności naszej gospodarki. Pojęcie produktywności, dokładnie opisałem w artykule: „Czym jest produktywność?„, a w dalszej części postaram się przedstawić najważniejsze recepty, które produktywność naszego kraju powinny znacząco poprawić.
Polska a współczesna Europa Zachodnia
Wcześniej jednak, chciałbym zwrócić uwagę na kilka ważnych różnic pomiędzy Polską a rozwiniętymi krajami Europy Zachodniej.
Chociaż w krajach „Zachodu”, sytuacja pod względem zadłużenia, demografii czy nadmiernej biurokracji nie wygląda wcale lepiej, to ratunkiem dla tych gospodarek jest to, że są one już rozwinięte, czyli są w stanie wytworzyć odpowiednią wielkość dobrobytu dla swoich obywateli a także na eksport. Istnieje tam rozbudowany przemysł, maszyny pracują i coś powstaje. Państwa te miały dużo czasu, żeby się rozwinąć, rozkręcić tą maszynerię i zdobyć korzystną pozycję na rynkach międzynarodowych.
Ale jest jeszcze inna różnica, istotna chociażby z punktu widzenia „zabezpieczenia” emerytalnego. Firmy z państw rozwiniętych pobudowały lub wykupiły fabryki w innych krajach, w tym w Polsce. W tych fabrykach ludzie pracują i bogacą się, ale zysk wraca do kraju inwestora, który, podkreślmy to, pracować już nie musi. Na tym polega właśnie inwestowanie w aktywa.
Mamy tu do czynienia z całym łańcuchem inwestycyjnym. Ważnym elementem tego łańcucha są m.in. fundusze emerytalne, które kiedyś, np. poprzez giełdę, zainwestowały pieniądze właśnie w firmy kupujące aktywa w krajach Europy Wschodniej. Teraz, wypracowany w ten sposób zysk wraca z powrotem, dzięki czemu emeryci w Niemczech mogą spać spokojniej, niż emeryci w Polsce.
Polska nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu rozwoju gospodarki i jeśli nic nie zmienimy, to nigdy go nie osiągniemy, gdyż do osiągnięcia wyższego dobrobytu potrzebny jest dużo szybszy rozwój i to rozwój organiczny, a nie za pieniądze pożyczone od kogoś innego. Nasz rozwój jest obecnie zbyt wolny, wolniejszy nawet, niż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej (wzrost PKB o 46,2% w ciągu 9 lat przed wejściem do UE i o 38,8% w ciągu 9 lat po wejściu do UE) przy jednocześnie znacznym pogorszeniu się wskaźników dotyczących długu publicznego.
Nasze dotychczasowe atuty w postaci młodego społeczeństwa zaczynają powoli tracić na znaczeniu. Nie mamy też znaczących aktywów, czy to w naszym kraju, czy w innych krajach, które mogłyby w przyszłości na nas pracować. Rodzimy kapitał jest stosunkowo niewielki z uwagi na niską akumulację kapitału (podatki), a składki emerytalne trafiają przecież w znaczącej większości na potrzeby bieżących emerytów, a nie na fundusze kapitałowe.
Nawet namiastkę takich funduszy, jaką były OFE, rząd w świetle „prawa” ludziom najzwyczajniej zabrał, aby na jakiś czas (przynajmniej do wyborów) podtrzymać przy życiu walący się system emerytalny. Dla przyszłych emerytów, nie była to może strata jakiś istotnych i pewnych aktywów, gdyż OFE inwestowało głównie w obligacje rządowe, czyli pod zastaw przyszłych podatników. Taki drastyczny krok rządu świadczy jednak o powadze sytuacji i dowodzi, że cały świetlany plan kapitałowego zabezpieczenia emerytalnego po prostu nie wypalił.
Żeby gospodarka dostarczała nam dużej ilości dóbr, potrzebna jest do tego celu nie tylko odpowiednia ilość rąk do pracy, ale również odpowiednia ilość przedsiębiorców, czyli firm, które by te ręce do pracy w jakiś sensowny (produktywny) sposób wykorzystały. Z faktu, że ktoś ma umiejętności i wielką ochotę do wykonywania pracy nie wynika jeszcze to, że jest w stanie cokolwiek dostarczyć na rynek. Musi mieć do tego jeszcze narzędzia, wiedzę, kapitał no i jakąś pewność, że ktokolwiek w ogóle kupi efekty jego pracy (ryzyko). Te kwestie bierze na siebie właśnie przedsiębiorca, o ile to potrafi i jeśli nic go do tego nie zniechęci.
Powyższy akapit jest tu w zasadzie najważniejszy, gdyż jest bardzo ogólnym opisem sposobu na osiągnięcie wysokiego poziomu produktywności w gospodarce. Rozpiszmy jednak to bardziej szczegółowo.
Recepta #1 – Odbiurokratyzować państwo
Nadmiar biurokracji wynika z nadmiaru regulacji, dlatego liczbę regulacji trzeba zmniejszyć. Jeśli w trosce o budżet państwa tak bardzo boimy się radykalnego obniżania podatków, to przynajmniej radykalnie zmniejszmy liczbę przepisów.
W pewnym stopniu, zdolność do tworzenia biurokracji jest jakąś cechą narodową wynikającą z braku umiejętności myślenia systemowego na poziomie większej organizacji, w szczególności władzy ustawodawczej. A im więcej przepisów, tym budowa sprawnego systemu prawnego staje się coraz trudniejsza. Lepiej radzą sobie z tym może np. kraje skandynawskie, gdzie poziom biurokracji uważa się za stosunkowo mały, a my Polacy mamy skłonność do komplikowania wszystkiego.
Ciekawy materiał i zarazem zbiór rekomendacji dotyczący polskiej biurokracji opublikowała organizacja Grant Thornton: „Biurokracja najbardziej hamuje rozwój polskich firm„.
Im więcej państwo chce kontrolować, tym więcej tworzy przepisów i urzędów. Nawet jeśli za chęcią kontroli wszystkiego co się rusza kryją się jakieś szczytne cele, to musimy zdawać sobie sprawę, że pochłania to nasze zasoby, które mogłyby być wykorzystane do innych celów, np. do tworzenia dóbr. Mało tego, część naszego potencjału pozostaje niewykorzystana, gdyż biurokracja zniechęca do działania.
Pomijając dużą liczbę urzędników utrzymywanych z naszych podatków, mnożenie przepisów szkodzi przede wszystkim firmom prywatnym, gdyż zmusza przedsiębiorców do wykonywania dodatkowej pracy lub do delegowania tej pracy firmom zewnętrznym, co kosztuje. Praca ta polega na wykonywaniu różnych skomplikowanych obowiązków informacyjnych dla organów państwowych (lub samorządowych) czy też na dociekaniu różnych zawiłości prawnych, co zwiększa niepewność działania.
W efekcie, gospodarka notuje większe zaangażowanie pracy ludzkiej (a nawet większy wzrost PKB za sprawą większej ilości faktur), ale takiej pracy, która jednak nie przekłada się na większą ilość dóbr konsumpcyjnych. Chociaż ludzie pobierają za swoją pracę pensję, to w gospodarce wymiennej pensja ta ma zbyt niską siłę nabywczą, gdyż wszelkie dobra konsumpcyjne biorą się z pracy, ale tylko z pracy produktywnej, czyli tworzącej dobra realne. Zagadnienie to opisałem dokładniej w artykule: „Praca jałowa jako przyczyna bezrobocia i niskich płac„.
Ludzie prowadzący biznes powinni być traktowani priorytetowo, a nie jak potencjalni przestępcy, czy dojne krowy do płacenia podatków, opłat produktowych czy kar za niespełnienie jakiś zbędnych wymagań. Chodzi przecież o to, żeby firm było więcej, żeby większej liczbie zdolnych osób chciało się zakładać biznes, gdzie głównym zmartwieniem i obszarem niepewności byłoby co najwyżej zachowanie konsumentów i znalezienie rąk do pracy, a nie skomplikowane otoczenie prawne i biurokracja.
Dlatego nasz system prawny powinien zostać radykalnie zmniejszony i uproszczony. Państwo nie musi wszystkiego wiedzieć i wszędzie wykazywać przed wyborcami swoją aktywność, co niestety muszą zrozumieć również wyborcy.
Recepta #2 – Pozwolić rynkowi być Wolnym Rynkiem
Żeby nasza praca miała sens, czyli żeby była produktywna, coś ją musi właściwie weryfikować. Może tego dokonać tylko konsument i tylko wtedy, gdy jego wybór odbywa się na wolnym rynku. Konsument powinien być postawiony na pierwszym miejscu. Jest on zatem ważniejszy od przedsiębiorcy i od pracowników przez tego przedsiębiorcę zatrudnionych.
Kopalnie nie są po to, żeby dawać zatrudnienie górnikom, ale żeby ktoś, czyli konsument, mógł uzyskać energię cieplną. Jeśli konsument może tą energię uzyskać w inny i tańszy sposób, to praca części górników nie jest już potrzebna. Będzie zapewne potrzebna w innym miejscu, np. tam gdzie powstanie większy popyt (nowy popyt) dzięki środkom zaoszczędzonym na tańszej energii. Wtedy właśnie mamy postęp i rozwój.
Żeby było jasne, jak najbardziej zgadzam się z tezą, że wolny rynek nie rozwiązuje wszystkich problemów. Ale rolą wolnego rynku nie jest rozwiązywanie wszelkich ludzkich problemów, tylko weryfikacja rozwiązań, które te problemy rozwiążą przy jak najmniejszym zaangażowaniu ludzkiej pracy, o ile w ogóle takie rozwiązania na obecnym etapie rozwoju istnieją.
Ingerencja państwa w ten proces sprawia, że ludzie mogą robić coś, czego nie powinni robić. Alokacja kapitału zaowocuje wtedy mniejszą ilością wytworzonych dóbr, co zmniejsza ogólną produktywność społeczeństwa. Urzędnik państwowy nie może bawić się w przedsiębiorcę za pieniądze podatników.
Przedsiębiorca też dokonuje różnych wyborów, które dotyczą tego, w co ma zaangażować swój kapitał i zatrudnioną siłę roboczą. Nie zawsze wybór przedsiębiorcy, czy inwestora jest wyborem słusznym, co niestety jest bolesne i oznacza wymierne straty, ale ten ból i ewentualność jego wystąpienia jest właśnie zaletą wolnego rynku. Następuje naturalna selekcja sposobów alokacji kapitału i pracy. Z tego względu, państwo nie powinno chronić też przedsiębiorców przed konsekwencjami ich błędów czy nieprzewidzianymi zachowaniami niepewnego rynku.
Wolny rynek przestaje być również rynkiem wolnym, gdy przedsiębiorcy nie mają swobody działania, czy to za sprawą opisanej w poprzednim rozdziale biurokracji, czy za sprawą różnych zakazów, pozwoleń i koncesji. Nadmiar regulacji podnosi próg wejścia na rynek, co eliminuje z rynku małych graczy i wzmacnia istniejący wielki biznes bez dania szansy małemu narybkowi urosnąć do większych rozmiarów. Obniża się tym samym wolna konkurencja, która jest podstawową składową wolnego rynku i zarazem warunkiem rozwoju, czyli większej produktywności nas wszystkich.
Recepta #3 – Pozwolić ludziom swobodnie się bogacić
W powszechnym myśleniu o bogactwie dominuje przekonanie, że im więcej ktoś zarabia, tym w większym stopniu powinien się podzielić z innymi. Dzięki temu, korzyści płynące z gospodarki będą rozłożone bardziej sprawiedliwie, z korzyścią dla większości. Jest to myślenie krótkowzroczne, gdyż jeśli to „spłaszczanie” bogactwa stanie się nadmierne, to będzie oznaczało straty nie tylko dla bogatych, ale również dla biedniejszej większości.
Spójrzmy też na to nieco inaczej. Wyższe zarobki uzyskane z danej pracy są (a przynajmniej powinny być) odzwierciedleniem wkładu, jaki dana praca wniosła na rynek, a więc innym konsumentom. Im ten wkład jest większy, tym korzyść (bogactwo) dla innych również jest większa, więc zasada sprawiedliwego rozkładu bogactwa jest zachowana.
Chęć zysku jest siłą napędową gospodarki. Jest źródłem energii do działania, przynajmniej u większości osób. I czy nam się to podoba, czy nie, to tak po prostu jest. Taka jest ludzka natura i chodzi tylko o to, żeby ją wykorzystać w dobrym celu, z korzyścią dla wszystkich. Dlatego trzeba wyzwolić tej energii jak najwięcej, bo bez działania, nie ma bogactwa.
Szkodliwe są również inne formy ustawowego wyrównywania bogactwa, np. płaca minimalna. Wymuszona wyższa pensja jest finansowana jednak kosztem bogactwa kogoś innego, czy to kosztem zysku pracodawcy, czy to kosztem podwyżek np. dla kluczowych specjalistów. Oczywiście poziom płac w Polsce jest tragicznie niski, co budzi zrozumiałe i słuszne niezadowolenie. Źle rozumiane są jednak przyczyny tej sytuacji. Więcej na temat opisałem w artykule: „Płaca minimalna a minimum egzystencji„.
W przypadku pracowników na etacie, wysokość zarobków zależy od pracodawcy, który kieruje się zasadą, żeby zapłacić jak najmniej. Jest to odzwierciedleniem jak najbardziej słusznej zasady racjonalizacji kosztów. Czasami pracodawcę stać nawet na większą pensję dla pracownika, ale jej nie podwyższa, bo niby dlaczego miałby płacić za czyjąś pracę więcej, skoro znajdzie chętnych do pracy za mniej.
Rozwiązaniem tego problemu jest właśnie taka sytuacja, kiedy pracodawca nie będzie mógł znaleźć nikogo za mniejsze wynagrodzenie, gdyż inni pracodawcy go przelicytują proponując pracownikom wyższe pensje. Żeby jednak było to w ogóle możliwe, to na rynku musi być więcej pracodawców, czyli więcej firm. Warunkiem tego jest właśnie opisana wcześniej Recepta #1 dotycząca odbiurokratyzowania gospodarki.
Sprzyja temu również powstawanie firm jednoosobowych, gdzie pracownik staje się pracodawcą dla samego siebie. Wypada wtedy z puli pracowników szukających pracy u innych pracodawców i staje się dostawcą dóbr na rynek wg własnych reguł i na swoje ryzyko. Jeśli mu się powiedzie, a oceni to wolny rynek (Recepta #2), to stanie się w przyszłości może pracodawcom również dla innych. Na tym polega właśnie zdrowy rozwój organiczny.
Jeśli jednak na dzień dobry, będzie musiał zapłacić wysokie składki ZUS (utrata bogactwa, na rzecz innych) i sprostać skomplikowanym wymaganiom biurokracji, to nigdy nie zdecyduje się na ten krok i dalej będzie czekał, aż pracodawca może kiedyś podwyższy mu wynagrodzenie albo rząd wymyśli jakąś nową regulację. A my nigdy nie zobaczymy na rynku potencjalnych dóbr, które mogłyby powstać dzięki nowym firmom i zwiększyć tym samym ogólną podstawę do opodatkowania.
Spłaszczanie bogactwa jest formą jego dzielenia i tą operację rząd potrafi wykonywać znakomicie. Lepszym podejściem jest jednak operacja mnożenia, gdzie całkowita pula bogactwa się zwiększa, a tego rząd już nie potrafi, bo to nie rząd powinien być za to odpowiedzialny, tylko my sami. Niestety, wszystkie dotychczasowe rządy skutecznie nam w tym coraz bardziej przeszkadzają i nic przełomowego nie zapowiada się również w ramach tzw. „dobrej zmiany”. Szkoda, bo stracony czas działa na naszą niekorzyść.
Jakie powinny być prawdziwe wyzwania?
Przedstawiony na samym początku obraz naszego systemu gospodarczego pokazuje, że dalsze jego trwanie bez radykalnych zmian nie daje nadziei na poprawę i uniknięcie prawdziwej tragedii. Nigdy w naszej historii nie mieliśmy tak wysokiego zadłużenia w stosunku do PKB a także w stosunku do liczby podatników, którzy ten dług będą musieli kiedyś spłacać lub chociaż obsługiwać (spłacać odsetki). Nigdy nie mieliśmy też takiej skali biurokracji, nawet za komuny, kiedy to nie było komputerów a państwo ręcznie sterowało gospodarką.
Nawet jeśli jakimś cudem nasz budżet państwa poprawi się dzięki uszczelnieniu systemu podatkowego czy lepszemu wykorzystaniu aktywów skarbu państwa, to po jakimś czasie problem i tak powróci.
Żeby uniknąć najbardziej pesymistycznych scenariuszy, musimy postawić sobie właściwy cel. Niestety z uwagi na skalę problemu, poprzeczkę musimy podnieść dość wysoko.
W tym hipotetycznym stanie docelowym, budżet państwa nie będzie wymagał deficytu. Wpływy podatkowe będą na tyle duże, aby nie tylko zaspokoić potrzeby państwa bez dalszego zadłużania się, ale by zacząć spłacać narosłe zadłużenie.
Nie wiadomo, w jakiej znajdziemy się kiedyś sytuacji międzynarodowej, dlatego na wszelki wypadek powinniśmy zakładać, że w ewentualnym konflikcie zbrojnym będziemy mogli liczyć tylko na siebie. Przyszły budżet powinien sprostać wydatkom na silną armię, o której dzisiaj możemy sobie tylko pomarzyć.
W przypadku rodzin, zarobki uzyskiwane z pracy byłyby na tyle wysokie, aby przeciętną rodzinę było stać na utrzymanie z pensji męża niepracującej żony i powiedzmy 3-4 dzieci. Skoro było to możliwe w wieku XIX, to dlaczego miałoby być niemożliwe w wieku XXI, gdzie produktywność czynników produkcji jest wielokrotnie większa i spokojnie mogłaby zaspokoić dużo większe potrzeby życiowe współczesnych czasów?
Oczywiście mówimy tu tylko o możliwości finansowej, która podlega wolnemu wyborowi. Jeśli kobieta chce się koniecznie realizować zawodowo, to niech się realizuje, ale jeśli chce mieć dzieci i zawiesić pracę zawodową na rzecz pracy z dziećmi, to cała rodzina powinna być w stanie utrzymać się z pensji chociaż jednej osoby. Zresztą, czy są w ogóle jakieś inne opcje, jeśli chcemy w ogóle liczyć na emeryturę?
Polska, z roli matecznika siły roboczej dla innych państw i zarazem kadr kształconych za pieniądze podatników na potrzeby innych gospodarek, powinna stać się miejscem przyciągającym pracowników i przedsiębiorców z innych krajów. Po to, żeby tutaj mogli swobodnie się bogacić i zwiększać naszą bazę podatkową. Nie są do tego potrzebne specjalne instytucje ze strony państwa, jakieś reglamentowane przez państwo specjalne strefy ekonomiczne, dotacje i inne środki pomocowe dla przedsiębiorców. Wystarczy proste prawo i swoboda działania dla wszystkich, a przedsiębiorcy sobie poradzą.
Jak najmniej regulacji i podatków. Wpływy podatkowe do budżetu i tak wzrosną dzięki większej podstawie do opodatkowania każdego z nas.
Taki właśnie powinien być cel, do którego powinniśmy dążyć, jeśli poważnie myślimy o przyszłości naszych dzieci i przyszłych pokoleń. W przeciwnym razie, pozostaniemy na równi pochyłej jako słabnący i wyludniający się kraj.
Jak pisał Goethe, „lepiej mieć nadzieję, niż ją stracić” i wciąż mam nadzieję, że te złe scenariusze się jednak nie sprawdzą.