Praca jałowa jako przyczyna bezrobocia i niskich płac

Praca jałowa jako przyczyna bezrobocia i niskich płacW zależności od efektów, jakie przynosi nam nasza praca, możemy ją podzielić na dwa rodzaje. Może to być to praca z efektem bezpośrednim, np. sprzątanie mieszkania, czy praca w swoim ogrodzie, czyli taka praca, w której sami jesteśmy wykonawcami uzyskiwanych pożytków, dóbr itp.
Może to być też praca z efektem pośrednim, gdzie za wykonanie swojej pracy najpierw otrzymujemy jakieś pieniądze, a potem za te pieniądze nabywamy dowolne dobra, które fizycznie wykonał ktoś inny.
Skupmy się właśnie na tym drugim rodzaju pracy, który jest istotą naszej gospodarki, nazywanej w tym wypadku gospodarką wymienną.

W przypadku pracy z efektem pośrednim często dochodzi do sytuacji, kiedy nasza praca nie tworzy żadnych efektów i jest to wtedy praca jałowa, a pomimo tego, pobieramy pensje, idziemy do sklepu i korzystamy z efektów pracy innych ludzi. Będę się starał dalej wykazać, że istotną przyczyną występującego zjawiska tzw. bezrobocia jest właśnie praca jałowa.

Innymi słowy, przyczyną tego, że jedni ludzie nie mogą znaleźć pracy jest to, że inni ludzie wykonują pracę jałową, ale mimo wszystko za tą jałową pracę otrzymują pieniądze. Problem ten poruszałem już w niektórych wcześniejszych wpisach. Chciałbym go jednak rozwinąć posługując się modelem obiegu pracy i pieniędzy, ale po kolei.

Czym jest praca jałowa?

Jest to taka praca, która gdyby nie została wykonana, to nic złego dla gospodarki by się nie stało, a może nawet byłoby lepiej. Praca jałowa nie tworzy żadnych dóbr rynkowych, czyli innymi słowy jest pracą bezproduktywną.

Nikt nie jest doskonały i praktycznie chyba każdemu z nas zdarza się wykonywać jakąś pracę mało produktywnie. Czasami się okazuje, że coś tam zrobiliśmy zupełnie niepotrzebnie albo, że można było coś zrobić w zupełnie inny, np. dużo prostszy sposób. Staramy się generalnie robić wszystko produktywnie, aby mieć jak najwięcej pożytków przy jak najmniejszych nakładach pracy. Odpowiedzialne są za to dwa mechanizmy. Pierwszy, to niepohamowana chęć posiadania przez każdego z nas coraz więcej. Drugi mechanizm, to konkurencja i wolny rynek, który weryfikuje sens naszej pracy.

Dobrze wiemy, że są takie rodzaje pracy, gdzie nie ma weryfikacji rynkowej, np. praca urzędników państwowych. Są też takie rodzaje pracy, gdzie weryfikacja rynkowa jak najbardziej jest, ale mimo wszystko efekty tej pracy nie mają za bardzo związku z dobrami rynkowymi, czy z jakimkolwiek pożytkiem.

Mam tu na myśli pracę, która wynika z konieczności obsługi różnych regulacji narzuconych przez obowiązujące prawo. Praca ta wykonywana jest przez pracowników w firmach lub przez wyspecjalizowane firmy. Po dokładnej analizie, można dojść do wniosku, że w wielu przypadkach efekty tej pracy nie zaspakajają żadnych realnych potrzeb konsumenckich. Są "konsumowane" jedynie przez różnych kontrolerów i urzędników, ale pożytku społecznego z tego na ogół nie ma żadnego albo jest on nieadekwatnie niski w stosunku do całej pracy rozłożonej po całej gospodarce.

Chociaż staramy się unikać pracy jałowej, to okazuje się, że w naszym otoczeniu jest jej dość sporo. Nie zdajemy sobie tylko z tego sprawy.

Obieg pracy i pieniędzy

Proces wymiany dóbr poprzez rynek można w uproszczony sposób zobrazować za pomocą poniższego modelu. Przedstawia on pewien stan idealny, gdzie efekty ludzkiej pracy są w pełni wymieniane na efekty pracy kogoś innego. Jest to stan, do którego powinniśmy dążyć. Linie czerwone oznaczają przepływ dóbr (usług i towarów) oraz pracy (każde dobra rynkowe można rozpatrywać w sumie jako efekt ludzkiej pracy), zaś linie niebieskie, to przepływ pieniędzy. Model obiegu pracy i pieniędzy przedstawia relację pomiędzy trzema elementami gospodarki:

  • Firma (F)
  • Pracownik (P)
  • Rynek (R)

Praca produktywna

Obieg pracy/dóbr wygląda następująco: firmy (F) zatrudniają pracowników (P), którzy wykonując swoją pracę (X) przyczyniają się do powstania dóbr (Y) kierowanych na rynek (R). Następnie, dobra rynkowe (Z) są zakupywane przez konsumentów, ale za pieniądze, które wypracują jako pracownicy (P).

Obieg pieniędzy posiada kierunek odwrotny: dzięki sprzedanym dobrom, firma osiąga przychód (A). Po odjęciu kosztów i inwestycji (pomiętych na schemacie), część uzyskanego przychodu firma przeznacza na pracowników w formie pensji (B) – w tym dla samego właściciela. Właściciel jest tu szczególnym rodzajem pracownika, w szczególności może być jedynym pracownikiem firmy (firma jednoosobowa).

Pracownicy wydają następnie swoje wynagrodzenie (C) na rynku w zamian za konkretne dobra (Z). Wszyscy pracownicy są bowiem jak wspomniałem wcześniej jednocześnie konsumentami, co jest przecież istotą gospodarki wymiennej. Istotne jest tutaj to, że warunkiem uzyskania określonych dóbr (Z) jest wykonanie jakiejś pracy (X), co wiąże się dostarczeniem jakiś dóbr (Y) na rynek..

Aby powyższy układ w ogóle działał, to musi być spełniony przynajmniej jeden warunek:

Zysk firmy

Czyli firma musi odnosić zysk, aby w ogóle mogła istnieć, zatrudniać i tworzyć dobra. Jak nie ma zysku, to nie ma firmy.

Pewnego wyjaśnienia wymaga tu kwestia pozapłacowych kosztów firmy, który zostały tutaj jakby pominięte. Tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, czy firma pewne rzeczy robi kosztem własnych pracowników, czy kosztem firm zewnętrznych, a więc pracowników zewnętrznych. Zawsze jest to jakaś firma (końcowa lub podwykonawcza) i jacyś pracownicy w niej zatrudnieni. Każdy koszt firmy (kupowany towar lub opłacana usługa) tak właśnie można rozpatrywać, jako element podziału pracy w tworzeniu dóbr finalnych. Nie ma to wpływu na model obiegu pracy i pieniędzy, gdzie elementy "firma" oraz "pracownik" są po prostu tylko pewnym uogólnieniem.

Pracownik jałowy

Poniższy rysunek pokazuje sytuację, gdy do gospodarki wprowadzimy pracę jałową, czyli pracowników jałowych (J). Pracownicy jałowi uzyskują środki pieniężne (D), które wydają na rynku (E) w celu nabycia konkretnych dóbr.

Pracownik jałowy
Nie ma tu znaczenia to, w jaki sposób pracownik jałowy zdobył środki pieniężne (D), tzn. czy poprzez budżet, czy poprzez rynek.
Jeżeli uzyskał je poprzez budżet, to pochodzą one z podatków, które są płacone przez pracownika produktywnego (P) lub firmę (F).

Jeżeli uzyskał je poprzez rynek, to odbyło się to kosztem firm (F), które muszą opłacać pracę jałową swoich pracowników (P⇔J). W tym wypadku są to pracownicy rozbudowanych działów np. księgowo-prawnych a w przypadku biur rachunkowych, kancelarii prawnych itd. i ich podwykonawców, są to wszyscy pracownicy tych firm.

Powtórzmy to jeszcze raz. Pracownik jałowy uzyskuje z rynku jakieś dobra, ale sam nie wytworzył nic w zamian. Odbywa się to kosztem pozostałych uczestników gospodarki, którzy w nagrodę za swoją pracę i za wytworzone dobra uzyskują teraz mniejszy ekwiwalent pieniężny, czyli nabywają mniejszą ilość dóbr. Chociaż efekt ten jest w dużym stopniu rozproszony, to przy dużej skali całego zjawiska ma jednak decydujący wpływ na powstawanie bezrobocia i niskich wynagrodzeń (niskiej siły nabywczej wynagrodzeń), co wyjaśnię niżej.

Bezrobocie

Analizując przepływy pieniężne na poziomie firmy (F), warunek krytyczny: A – B > 0 przyjmuje teraz postać:

Zysk firmy przy pracy jałowej

Dodatkowy składnik D oznacza, że prawdopodobieństwo spełnienia powyższego warunku staje się mniejsze.

Bezrobocie, firmy i pracownicyIm więcej pracy jałowej w gospodarce (przede wszystkim pracy jałowej, za którą trzeba płacić, ale należałoby tu włączyć jeszcze niepotrzebne nerwy, stratę czasu i energię przedsiębiorców), tym mniejsza opłacalność działalności gospodarczej. Część firm znika z gospodarki, a na ich miejsce nie powstaje nic nowego. Ponieważ za każdą firmą (F) stoją jakieś miejsca pracy (P), to liczba miejsc pracy gwałtownie spada, czyli rośnie nam bezrobocie. Albo rośnie emigracja.

Niskie pensje

Gdy zmniejsza się w gospodarce nasycenie miejsc pracy (co zależy przede wszystkim od ilości firm), a zwiększa się nasycenie chętnych do obsadzenia tych miejsc, to zmniejszają się zarobki.  Bezrobotny, a podaż pracyPo prostu pracodawcy łatwiej jest teraz znaleźć pracownika, który zgodzi się na mniejszą pensję.

Nie miejmy tu pretensji do pracodawcy, który płaci zbyt mało, gdyż normalne jest to, że każdy chce płacić za wszystko jak najmniej. Nawet, gdy pracodawca posiada jeszcze pewien margines na koszty płacowe, to nie ma to znaczenia. Zawsze staramy się za wszystko płacić mniej niż więcej i jest to zdrowe dla gospodarki.

Nienormalne i niezdrowe dla gospodarki jest natomiast to, że wszyscy musimy opłacać pracę ludzi, którzy wykonują pracę jałową. I tu jest sedno problemu.

No dobrze, ale skoro firmy mniej teraz płacą pracownikom (mniejsze koszty), to odnoszą z tego tytułu większy zysk. Istotnie tak w wielu wypadkach jest, a nawet może to być niekiedy jedynym powodem tego, że jakaś firma powstanie (np. montownia samochodów zagranicznego koncernu). Rynek zawsze dostosowuje się do nowych warunków, a w tym wypadku warunki zmieniły w ten sposób, że mamy większą podaż rąk do pracy, czyli tańszą siłę roboczą.

Nowe firmy napotykają jednak na te same problemy, co firmy, które upadły, więc dynamika ich powstawania raczej nie zrekompensuje strat, szczególnie wtedy, gdy zysk ucieka do innych państw. Nie zmienia to mimo wszystko faktu, że siła nabywcza naszych zarobków ostatecznie spada. Nie tylko więc dlatego, że owocami naszej pracy musimy dzielić się z tymi, którzy żadnych owoców nie wytworzyli, ale też dlatego, że za sprawą brutalnego prawa popytu i podaży pracy – zmniejszają się rynkowe wysokości zarobków.

Nie ma chyba jakiegoś większego znaczenia to, w jaki sposób finansujemy w gospodarce pracę jałową. Czy bardziej obciąża to firmy, czy może pracownika/konsumenta. Źródłem większości wpływów budżetowych są podatki pośrednie płacone przez konsumentów końcowych, czyli konsumenci finansują raczej głównie sektor publiczny. Firmy zaś muszą zmagać się z kosztochłonnymi regulacjami narzuconymi przez państwo, czyli muszą finansować pracę jałową sektora prywatnego, oczywiście sektora publicznego w jakimś stopniu również.

Powróćmy jeszcze do warunku A – B – D > 0, który warunkuje przetrwanie firmy. Drugi strumień pieniędzy typu D, zanim trafi do pracownika jałowego od  pracownika/konsumenta (P → J), przechodzi jeszcze poprzez budżet państwa, co zmniejsza zasobność naszych portfeli, czyli poziom strumienia C "zasilającego" rynek. Pieniądze te i tak wrócą jednak na rynek poprzez pracowników jałowych (E), którzy otrzymali je dzięki budżetowi państwa. Zatem popyt rynkowy nie zmniejszy się, gdyż beneficjenci budżetu państwa również są konsumentami. Związana z tym część strumienia A poprawi rentowność firm, więc można odnieść wrażenie, że nic złego się nie stało i wszystko wróciło do normy. To, czego nie skonsumuje ktoś, kto został pozbawiony pieniędzy, skonsumuje ten, kto te pieniądze otrzymał. 

Problem w tym przypadku polega natomiast na czymś innym. Gdyby nie pracownicy jałowi, pieniądze te i tak trafiłyby na rynek (C), tylko z tą różnicą, że wiązałoby to się z wykonaniem pracy produktywnej (X), a nie jałowej. Im więcej pracowników gospodarki zatrudnionych jest w celu wytworzenia tej samej ilości dóbr, tym mniej dóbr wypadnie po podziale na jednego obywatela.

Gdyby pracownicy jałowi stali się jakimś cudem pracownikami produktywnymi, to byłoby więcej dóbr w całej gospodarce, co przy tej samej bazie monetarnej (sumie nominalnej wartości wszystkich pieniędzy) oznaczałoby, że więcej dóbr moglibyśmy kupić za nasze wynagrodzenia (więcej tortu do podziału na tą samą liczbę konsumentów). Siła nabywcza naszych pensji byłaby wtedy większa.

Granica absurdu

Chcąc naprawić naszą gospodarkę, nie pozostaje nam zatem nic innego, jak tylko skierować w jakiś sposób tych wszystkich pracowników jałowych do pracy produktywnej. Pewną trudnością może okazać się tutaj to, jaką pracę uznamy za pracę jałową, a jaką za pracę produktywną, czyli z pewnych względów jednak pożyteczną. Jacyś urzędnicy muszą przecież istnieć, aby państwo mogło normalnie funkcjonować i oferować obywatelom zakres usług przewidziany dla państwa. Również jakieś regulacje gospodarcze są niezbędne i pewne rodzaje prac narzucane przedsiębiorcom z tego tytułu mogą mieć sens.

Tak, to prawda, ale od lat 90-tych ubiegłego wieku liczba urzędów rozrosła się w Polsce na niespotykaną dotąd skalę, a system prawny eksplodował olbrzymią ilością aktów prawnych.

Każda regulacja stanowi jakiś ciężar dla gospodarki, a to oznacza, że musi istnieć jakaś granica ilości regulacji, po przekroczeniu której gospodarka ma trudności z udźwignięciem tego ciężaru. Jestem przekonany, że granica ta została już osiągnięta, a objawy tej choroby mają charakter analogiczny do efektu Laffera, czyli tak samo skutkują mniejszymi wpływami podatkowymi do budżetu państwa.

Państwo nie jest w stanie sprostać narastającym problemom, gdyż w większości przypadków to właśnie państwo jest ich główną przyczyną, pomimo "bohaterskich" wysiłków naszych polityków. Aby temu zaradzić, należy zmienić kierunek tych wysiłków. Ale czy nasi politycy zdecydują się na ograniczenie państwa? Według mnie, innej opcji po prostu nie ma.

One thought on “Praca jałowa jako przyczyna bezrobocia i niskich płac

  1. To taki mój prywatny pomysł – pojęcie "pracy jałowej" prowadzi do pojęcia "rynku pasożytniczego", które moim skromnym zdaniem powinno znaleźć się w kanonie terminologii makroekonomicznej.

    Czym byłby ów rynek pasożytniczy? Według mojego wstępnego przeczucia, byłby nim każdy segment rynku, który jest całkowicie legalny i nawet powszechnie akceptowany jako oczywisty, ale jednocześnie taki, który nie tworzy żadnych nowych wartości, tylko przeciwnie – utrudnia ich tworzenie.

    Przykład 1: rynek doradztwa podatkowego. Oczywiście doradcy podatkowi – z całym szacunkiem dla ich wiedzy – w warunkach jakie mamy są oczywiście przydatni wielu podmiotom. Ale rynek, na którym działają, został sztucznie stworzony przez skomplikowany, niejasny i niejednoznaczny system prawa podatkowego. Gdyby prawo to było proste, przejrzyste i jednoznaczne, doradcy podatkowi nie byliby potrzebni, a w każdym razie nie w takiej skali jaką obserwujemy.

    Przykład 2: rynek usług ochroniarskich. Sektor ten niebywale rozrósł się naszym kraju, a jeśli się rozrósł, to znaczy, że w istniejącej sytuacji jest potrzebny. Ale czy byłby potrzebny aż w takiej skali w kraju praworządnym, posiadającym skuteczną policję i sprawne, obiektywne sądownictwo? A przecież do zatrudniania ochrony zmuszają dziś nawet niektóre przepisy, np. te dotyczące organizacji niektórych rodzajów imprez.

    Przykład 3: Każdy dorosły obywatel bez trudu dostrzega, że znaczna część usług administracyjnych służy do załatwiania spraw, których załatwianie nie jest potrzebne nikomu poza samą administracją. To kolejny przykład niemałego rynku pasożytniczego, na którym działają urzędnicy wraz z ich dostawcami papieru, komputerów, telefonów, samochodów służbowych itp.

    Podejrzewam, że pojęcie „rynku pasożytniczego” mogłoby dać wartościowy punkt wyjścia do oglądu systemu gospodarczego pod kątem oceny jego wydajności. Określenie, jaki procent rynku ma pasożytniczy charakter, chyba nawet powinno być jednym z głównych celów analizy makroekonomicznej.

    Może więc warto dać nazwę czemuś, co istnieje niewątpliwie i wyrywa pieniądze z naszych kieszeni – tyle, że ukrywa się pod brakiem imienia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *