Jak podała Gazeta Prawna w artykule "Za sześć lat koniec z bezrobociem", demografowie i inni eksperci z GUS oraz innych instytucji badawczych "zgodnie podpisują się pod tezą, że w 2020 r. zajęcia nie będzie miało zaledwie 500 tys. Polaków". Miałoby to wynikać z sytuacji demograficznej, a konkretnie z większej ilości osób odchodzących na emeryturę w stosunku do ilości osób wchodzących na rynek pracy. Zdaniem ekspertów wyznających tego rodzaju przekonania: Im więcej ludzi odchodzi na emerytury, tym więcej zwalnianych miejsc pracy, co teoretycznie powinno zmniejszać bezrobocie. Niby logiczne, ale w dalszej części postaram się wyjaśnić, dlaczego tego rodzaju poglądy są błędne, gdyż nie biorą po uwagę prawa Laffera. Stopa bezrobocia (stosunek liczby osób bezrobotnych w stosunku do liczby ludności aktywnej ekonomicznie) nie tylko się nie zmniejszy, ale wręcz wzrośnie, o ile oczywiście nadal będziemy tkwili w tych samych zasadach ustrojowych, które obowiązują obecnie.
W zrozumieniu niektórych mechanizmów czasami bardzo pomocne jest przedstawienie skrajnej sytuacji. Spróbujmy więc sobie wyobrazić, że 99% społeczeństwa stanowią emeryci, a tylko 1% ludzie pracujący. Wydawać by się mogło, że bezrobocie będzie wtedy zerowe, gdyż każdy zdolny do pracy bez problemu znajdzie pracę, skoro praktycznie wszystkie miejsca pracy zostaną zwolnione, a pieniądze emerytów stworzą ponadto gigantyczny popyt na usługi związane z opieką i ochroną zdrowia. Czy rzeczywiście jest to jakieś pocieszenie dla naszych dzieci i wnuków, którym w przyszłości przyjdzie szukać pracy? Zresztą, podobny efekt w kwestii zmniejszenia bezrobocia można by również osiągnąć poprzez obniżanie wieku emerytalnego.
Niestety efekt będzie zupełnie odwrotny i zamiast zerowego bezrobocia, będzie ono bliskie 100%. Zerowe będą tylko kwoty wypłacanych emerytur. Skoro 1% społeczeństwa będzie musiało utrzymać 99% emerytów, to żaden przedsiębiorca nie podejmie się takiej legalnej działalności gospodarczej, gdzie praktycznie cały zysk firmy i dochód zatrudnionych pracowników (i nie wiadomo jeszcze jak wysoki VAT) będzie musiał być przekazany na finansowanie systemu emerytalnego, systemu opieki społecznej, systemu ochrony zdrowia i jakiegokolwiek innego jeszcze systemu "pomocy", który zostanie demokratycznie ustalony przez 99% wyborców. Taka jest brutalna prawda. Owszem, bezrobocie mogłoby być może i zerowe, ale pod warunkiem, że w podanym wyżej skrajnym przypadku powyższe systemy "pomocy" w ogóle przestaną istnieć. Czy jest to jednak możliwe?
Podaż i podział dóbr
To, że aktualnie w Polsce pracuje taka, a nie inna liczba ludzi wynika z tego, że taka liczba ludzi jest akurat potrzebna do tego, aby wyprodukować określoną wielkość dóbr. Dobra te dzielone są następnie na obywateli za pośrednictwem pieniądza. Odbywa się to z jednej strony poprzez rynek a z drugiej strony poprzez system redystrybucji dochodu za pośrednictwem budżetu państwa. Jednak warunkiem tego, że do powstania jakiegokolwiek dobra (towaru lub usługi) w ogóle dojdzie, jest opłacalność pracy związanej z wytworzeniem danego dobra, oprócz oczywiście samej umiejętności jej wykonania. W gospodarce wymiennej oznacza to rozproszoną podaż niezliczonej ilości różnorakich dóbr na rynku, którymi ludzie starają się wymienić, a środkiem tej wymiany są pieniądze. Im więcej dóbr otrzymujemy w zamian, tym bardziej opłacalna staje się wymiana, chętniej pracujemy i chętniej zakładamy firmy, dając przy okazji zatrudnienie innym.
Gdy rośnie liczba emerytów, to rośnie liczba "biorców" dóbr, ale takich "biorców", którzy w zamian nie są w stanie nic dać "na wymianę", a to oznacza mniejszą opłacalność pracy dla tych, którzy pozostali na rynku pracy. Co z tego, że zwolnione miejsca pracy mogą być zapełnione przez ludzi, którzy dotąd pozostawali na bezrobociu, skoro wszystkie miejsca pracy zostaną teraz obłożone większym podatkiem (średnia emerytura jest wyższa niż średni zasiłek dla bezrobotnych). Każdy pracujący musi pracować po prostu na coraz większą liczbę osób, których musi w takim systemie utrzymać, co jest właśnie czynnikiem sprzyjającym bezrobociu. Gdy w jakiejś firmie ktoś odejdzie na emeryturę, a na jego miejsce przyjdzie ktoś inny, to jakaś inna firma, która do tej pory była na granicy upadku, właśnie upadnie z uwagi na wyższe podatki i zwiększy bezrobocie. Nie musi upaść dlatego, że sama zapłaci jakiś wyższy podatek – wystarczy, że zapłacą go np. konsumenci, którym zabraknie w portfelu pieniędzy na zakup określonego dobra. Nie powstanie też ileś nowych firm (dóbr), które właśnie mogłyby powstać.
Sztywne wydatki budżetowe
Po osiągnięciu pewnej granicy, państwo nie jest w stanie "wycisnąć" z pracującej części społeczeństwa większych wpływów podatkowych, czyli zmusić ludzi do większego podzielenia się tym, co wytwarzają w gospodarce. Z drugiej strony, państwo musi jednak wypłacać emerytury, gdyż zobowiązuje je do tego prawo. Wielkość wypłacanej emerytury jest ściśle określona ustawowo i jest na dodatek co roku indeksowana wg wskaźnika inflacji. Są to sztywne wydatki budżetowe wyliczane na podstawie wzoru, gdzie podstawową zmienną jest liczba emerytów. Emerytury nie mogą być "MNIEJSZE NIŻ" i rząd musi je wypłacać. Dlatego z punktu widzenia rządzących, jedynym sposobem sprostania tym potrzebom państwa są cztery opcje:
- Sięgnięcie do naszych kieszeni (podatki, składki, mandaty itp.),
- Zaciąganie długu (sięgnięcie do kieszenie naszych dzieci i wnuków).
- Wyprzedaż majątku Skarbu Państwa.
- Zmniejszenie ilości emerytów.
Wszystkie powyższe opcje mają swoje ograniczenia. W przypadku podatków itp. (1) ograniczeniem tym jest efekt Laffera. Zaciąganie długu (2) wiąże się z bieżącą jego obsługą w postaci spłacania przynajmniej odsetek, które przy dużej skali długu stają się zbyt dużym obciążeniem dla gospodarki, czyli dla podatników (patrz p.1). Z kolei wyprzedaż majątku (3) kończy się wtedy, gdy skończą się zasoby Skarbu Państwa, no chyba że sięgniemy po majątek prywatny, np. poprzez tzw. odwróconą hipotekę (renta w zamian za mieszkanie, które staje się własnością banku i zostanie przez bank sprzedane komuś innemu po śmierci emeryta z jakimś zyskiem). Pytanie tylko, kto kupi te mieszkania, skoro ludzi młodych jest coraz mniej, a z uwagi na coraz większe podatki mogą coraz mniej kupić? W końcu rząd może zmniejszyć ilość emerytów (4) poprzez podwyższenie wieku emerytalnego. Ta opcja została już przećwiczona i przeszła nawet bez większych oporów. Kolejne podwyższanie wieku emerytalnego do 75 lat czy 80 lat będzie praktycznie powolną likwidacją systemu emerytalnego, ale i tak nie rozwiązuje to problemu z uwagi na konieczność utrzymywania "bezpłatnej" opieki zdrowotnej i pomocy socjalnej.
Zasady demokracji
Niestety nawet, gdy rządzący zdają sobie sprawę z tych ograniczeń, to zasady demokracji nie rządzą się zdrowym rozsądkiem i wymuszają na politykach przypodobanie się woli większości, a w tej większości coraz więcej jest zdezorientowanych emerytów. Jak takiemu emerytowi wytłumaczyć teraz konieczność zmniejszenia mu emerytury? Przecież całe życie harował i płacił składki emerytalne. Tak, jak tonący chwyta się brzytwy, tak schorowany człowiek bez środków do życia chwyta za kartkę wyborczą, aby zaznaczyć na niej opcję ratunkową. Nie musi go interesować stan budżetu i długi, jakie będą spłacać przyszłe pokolenia. Często nie rozumie nawet tych skomplikowanych kwestii finansów państwa. Godziwa emerytura musi być i koniec. Zawsze znajdzie się jakiś polityk, który wyjdzie tym roszczeniom naprzeciw.
Widzimy więc, że sytuacja ludzi w wieku produkcyjnym jest w takich warunkach coraz gorsza z uwagi na rosnący apetyt na dorobek ich pracy skutkujący coraz większą presją władzy na podwyższanie podatków, a to zwiększa bezrobocie i emigrację. Jeżeli czegoś tu radykalnie nie zmienimy, to nasze dzieci, przyszłe pokolenia, nie będą w stanie zapewnić nam godnej i spokojnej starości.
Tragedia starego społeczeństwa
Nie może być tak, że młodych ludzi nie stać na utrzymanie dzieci, gdyż muszą utrzymywać emerytów. Taki stan musi się skończyć tragicznie dla wszystkich. Po przekroczeniu pewnej granicy nie da się już niestety tego trendu zatrzymać, a przynajmniej jest to bardzo trudne. Wydaje się, że ta granica została już właściwie przekroczona, o czym świadczy malejąca dzietność, bezrobocie i wysoka emigracja. Zarobki Polaków są już tak niskie, że przeciętna rodzina nie może pozwolić sobie na przerwanie pracy zawodowej przez kobietę z tytułu urodzenia dziecka. Nawet po rezygnacji przez rodzinę z różnych luksusów współczesnego świata, pozostają sztywne wydatki na prąd, gaz, wodę i śmieci.
Czy jest na to jakaś recepta? Wg mnie jeszcze jest, chociaż za 5-10 lat może już być za późno, gdyż liczba kobiet zdolnych do urodzenia dzieci będzie już zbyt mała, aby zapewnić wystarczającą liczbę podatników w dalszej przyszłości. Mamy więc ostatnie lata, aby nie tylko wykorzystać pokolenie wyżu demograficznego urodzonego w latach 80-tych, ale by zmienić cały system.
Czy są jeszcze jakieś opcje?
Tak, na szczęście mamy jeszcze pewne rezerwy, które możemy wykorzystać.
Skoro państwo nie jest w stanie "wycisnąć" z gospodarki tyle dóbr, ile potrzebuje na obdarowanie nimi części społeczeństwa, to pozostają nam moim zdaniem dwie realne opcje, które powinniśmy wykorzystać jednocześnie.
- Stworzenie systemu, który radykalnie zwiększy wielkość gospodarki, czyli zdolność do wytwarzania większej ilości dóbr do podziału.
- Zmniejszenie ilości pracy bezproduktywnej, czyli takiej pracy, która nie tworzy żadnych dóbr ale wynagradza jej wykonawców dobrami wytworzonymi przez innych.
Innych opcji nie widzę. Zamiast koncentrować się na bezsensownej polityce bardziej "racjonalnego" podziału dochodu narodowego, na wydzieraniu sobie pieniędzy z portfela poprzez różne transfery dochodów, czy na ciągłym brnięciu w kolejne długi państwa, trzeba przyjąć zupełnie inną filozofię i skoncentrować się na pomnażaniu dóbr, czyli trzeba pozwolić ludziom swobodnie się bogacić. W zdrowej gospodarce nierabunkowej, bogacenie się, to przecież wymienianie się dobrami, dlatego niech się ludzie wymieniają bez żadnych ograniczeń, wtedy będzie tych dóbr więcej. Komu to przeszkadza? Czy nadmiar dóbr może być szkodliwy, jeśli podlega dobrowolnej wymianie, czyli gdy zaspakaja ludzkie potrzeby? Im więcej dóbr, tym więcej ludzi zaangażowanych w ich wytworzenie (mniejsze bezrobocie). Jest to korzystne dla wszystkich, nawet wtedy, gdy podział tych dóbr nie jest równy. Lepszy nierówny podział, niż w ogóle brak dóbr do podziału. Niestety dla wielu ludzi jest to zbyt trudne do zrozumienia.
Żadna specjalna polityka rządu, żadne specjalne ustawy i żadne programy unijne nie są tu potrzebne. Wręcz przeciwnie – aktywność rządu powinna być znacząco zmniejszona, a większość ustaw należałoby anulować (wystarczy tyle ustaw gospodarczych, ile było w roku 1990). Mamy w Polsce wystarczającą liczbę osób przedsiębiorczych, którzy mają pomysły, w jaki sposób te ludzkie potrzeby zaspokoić i jak zorganizować pracę dla innych. Dlatego przedsiębiorcy powinni podlegać specjalnej ochronie, gdyż są oni w obecnej sytuacji (i nie tylko) naszym dobrem podstawowym. Tymczasem są oni traktowani jako wyzyskiwacze, kombinatorzy i potencjalni przestępcy.
Mnożenie przepisów, rozrost administracji rządowej (kolejni "biorcy" bez ekwiwalentnej podaży) i wymyślanie nowych podatków nie tylko tworzy bariery dla przedsiębiorców, ale rozwija pracę bezproduktywną, co starałem się wyjaśnić w artykule "Co jest przyczyną bezrobocia?". Praca bezproduktywna angażuje dziś zdecydowaną większość pracowników sektora publicznego (administracja rządowa, samorządowa, instytucje unijne) oraz sporą część sektora prywatnego (nadmiar księgowych, prawników itp.). Trzeba tych ludzi skierować po prostu do pracy produktywnej. Niech wypracowują dowolne dobra i się nimi dobrowolnie wymieniają. Część tych dóbr uszczknie sobie państwo w formie podatków, aby obdarować nimi np. pielęgniarki w nagrodę za opiekę nad osobami obłożnie chorymi.
Im więcej ludzi będzie wykonywało pracę produktywną, tym jako społeczeństwo będziemy mieli więcej dóbr, aby zapewnić sobie lepsze warunki na macierzyństwo, czy opiekę nad osobami starszymi. Chodzi o taki stan gospodarki, który zapewni rodzinie pewne minimum przetrwania i wychowanie dzieci przy zatrudnieniu tylko jednej osoby, przynajmniej przez kilka lat. Skoro było to możliwe w wieku XIX, kiedy to pracujący mąż mógł utrzymać rodzinę liczącą nawet 5-8 dzieci, to tym bardziej powinno to być możliwe teraz, w wieku XXI, kiedy zdolność wytwórcza gospodarki jest pod każdym względem wielokrotnie wyższa, czyli mogłaby wziąć na swoje utrzymanie również emerytów.
Trzeba tylko zlikwidować ogromne obszary marnotrawstwa i bezproduktywnej pracy oraz przywrócić normalne mechanizmy rynkowe, gdyż sensowność ludzkiej pracy najlepiej weryfikuje wolny rynek.