Czy pracodawca powinien mieć prawo zapłacić pracownikowi za pracę w sobotę? Aktualnie, Kodeks Pracy na to nie pozwala, a jedyną dozwoloną formą wynagrodzenia pracownikowi pracy w sobotę jest danie mu dnia wolnego w dowolnym dniu roboczym. Jest projekt nowelizujący KP, który ma to zmienić. Zdaniem koalicji rządzącej oraz środowisk pracodawców, nowe przepisy byłyby korzystne zarówno dla pracowników jak i pracodawców. Zniosłyby bowiem tylko pewne ograniczenie możliwości wyboru. Dla każdego zwolennika wolności, taki pomysł wydaje się czymś zupełnie oczywistym, a nawet może dziwić fakt, że istnieją tu jakiekolwiek regulacje, które zabraniają obu stronom umowy umówić się tak, jak sobie tego życzą.
Jednak zdaniem opozycji, w szczególności związków zawodowych, taki "zezwolenie" doprowadzi do powrotu pracujących sobót, jak w czasach PRL-u. Pracownik nie będzie mógł odpoczywać dwa dni w tygodniu, gdyż z uwagi na zbyt niskie wynagrodzenie, będzie niejako zmuszony do pracy w soboty. Spostrzeżenie to jest oczywiście jak najbardziej trafne. Pytanie tylko, czy jest w tym coś złego, a jeśli tak, to co jest tego przyczyną i jak temu zaradzić?
Powyższy spór dotyczy w zasadzie bardziej ogólnego problemu, a mianowicie tego, czy prawo do wolnego wyboru jest z zasady zawsze korzystne, czy ma jednak jakieś swoje złe strony, co powinno być skorygowane przez odgórne regulacje państwa?
Jak to było w PRL-u ?
Prawie połowę swojego życia spędziłem w socjalizmie PRL-owskim, a drugą połowę w socjalizmie obecnym, więc można powiedzieć, że mam pewną skalę porównawczą. Doskonale pamiętam pracujące soboty. Gdy w krajach wówczas kapitalistycznych wolne soboty stawały się normą, w Polsce, władza nie chciała ich wprowadzić. W końcu stopniowo zaczęły być wprowadzane, ale przecież jako państwo demokracji ludowej, powinniśmy to zrobić od razu, nawet wcześniej od państw zachodnich.
Dlaczego centralni planiści nie chcieli wolnych sobót? Mieliśmy przecież pełne zatrudnienie (nie było wówczas bezrobocia) a państwo w pełni angażowało się w gospodarkę. Aby wyprodukować tyle dóbr, ile trzeba, 5 dni pracy to było jednak za mało. Dlaczego mimo tego w sklepach był ciągły niedobór dóbr? Niektórzy twierdzą, że było tak dlatego, ponieważ wiele dóbr wywożono do ZSRR. Ale tam też był niedobór wszystkiego, nawet większy niż u nas. W socjalizmie w ostatecznym rozrachunku na ogół jest niedobór dóbr, dlatego na ogół trzeba pracować w soboty.
W końcu PRL się skończył. Pamiętam, jak błyskawicznie na polskich straganach pojawiły się pomarańcze. Czy był to efekt jakiegoś szczególnego pobudzenia gospodarki przez rząd? Nie, był to efekt wyłącznie tego, że można było swobodnie przekroczyć polską granicę, pojechać np. do Danii, kupić w tamtejszej hurtowni pomarańcze, aby swobodnie sprzedać je na targowisku w Polsce. Wystarczyło tylko zwiększenie jakiegoś obszaru wolności. Wystarczyło wprowadzić rynek i pozwolić ludziom zakładać firmy, a efekt był widoczny natychmiast.
Jak to wygląda po ponad 25 latach wolności?
Podam pewien przykład. Jeśli zajmujesz się sprzedażą dajmy na to urządzeń zasilanych bateryjnie (np. latareczek) i sprowadzasz je z innych krajów, albo je sam produkujesz, to masz obowiązek sporządzania przynajmniej trzech sprawozdań: 1) o ilości i masie wprowadzonych na rynek baterii/akumulatorów (Dz.U. 2009 nr 79 poz. 666), 2) o wprowadzonym sprzęcie elektrycznym i elektronicznym (Dz.U. 2005 nr 180 poz. 1495), 3) o opakowaniach (Dz.U. 2001 nr 63 poz. 638), bo przecież każdy produkt jest w coś zapakowany. Wszystko oczywiście z jakimś podziałem na różne kategorie. Do niektórych sprawozdań trzeba robić nawet prognozę. Jeśli jeździsz samochodem kupowanym na firmę, to na podstawie faktur ze stacji benzynowych, musisz wykonać sprawozdanie o ilości wyemitowanego CO2 (Dz.U. 2009 Nr 130, poz. 1070). Dochodzą do tego oczywiście stosowne opłaty.
To nie są żarty. Takie są fakty i jest to tylko drobny wycinek biurokratycznych problemów związanych jedynie z ochroną środowiska. Jeśli nie wierzysz, to udaj się do najbliższego Inspektoratu Ochrony Środowiska i o wszystko się zapytaj, przy okazji zapytaj się o wzrost zatrudnienia w tym urzędzie w ciągu ostatnich kilku, czy kilkunastu lat.
O ile na początku lat 90-tych można było prowadzić małą firmę bez wsparcia biura rachunkowego, tak dzisiaj jest to już praktycznie niemożliwe. Duże firmy produkcyjne mają bardziej rozbudowane działy księgowo-prawne, niż badawczo-rozwojowe. A nawet jeśli nie masz żadnej firmy, to i tak płacisz za jałową pracę innych ludzi, np. urzędników. Płacąc za prąd płacisz za bezsensowną walkę z emisją CO2. Itd.
Z jednej strony, zarabiane przez nas pieniądze szybko nam uciekają z tytułu pobieranych na każdym kroku podatków, a z drugiej strony, nasz pracodawca sporą część funduszu płac musi przeznaczać na finansowanie pracy pracowników bezproduktywnych, zamiast na pracę tych pracowników, którzy tworzą konkretne dobra. Nasza łączna praca jako całość wytwarza zbyt mało dóbr rynkowych, dlatego musimy dorabiać w wolne soboty. To znaczy nie musimy, mamy wolny wybór, ale niedobór dóbr sprawia, że jednak musimy.
Poziom produktywności
Różnica pomiędzy gospodarką obecną a gospodarką PRL jest taka, że mamy rynek oraz prawo do zakładania prywatnych firm, co zasadniczo zmieniło warunki działania gospodarki. Pozwoliło to nam osiągnąć wyższy poziom produktywności, czyli zdolność do wytwarzania większej ilości dóbr, ale wzrost tego poziomu został już praktycznie zatrzymany. Wraz z upływem lat, wyższej produktywności zaczął towarzyszyć bowiem wyższy poziom marnotrawstwa naszej pracy z tytułu konieczności obsługi nadmiernych regulacji.
Mamy ponadto demokrację, gdzie podstawową zasadą rządzącą zdobywaniem władzy jest licytowanie obietnic socjalnych, niestety z reguły ponad możliwości gospodarki. Z tego względu, od 25 lat następuje proces ciągłego zadłużania się państwa, a obsługa narosłych przez ten czas długów (odsetek) stała się kolejnym obciążeniem gospodarki (która zasila budżet) i to bardzo poważnym, skoro odpowiada mniej więcej przychodom budżetowym z tytułu podatku PIT.
Podobna sytuacja dotyczy również rozwiniętych państw Europy Zachodniej, przy czym państwa te miały więcej czasu, aby osiągnąć jeszcze wyższy poziom produktywności, gdyż wcześniej nie doświadczyły u siebie komunizmu. Gospodarka Niemiec, Francji, czy Wielkiej Brytanii jest rozwinięta, dalej dostarcza na rynek ogromną ilość dóbr, ale się już za bardzo nie rozwija, gdyż przekształciła się w rynkową gospodarką socjalistyczną. Mimo wszystko, w stosunku do ilości mieszkańców jest to duża gospodarka, co oznacza, że siła nabywcza pensji tych mieszkańców musi być wyższa niż u nas (pieniądze są tylko sposobem podziału dóbr). Dlatego nie muszą dorabiać w soboty.
Cześć siły roboczej stale przechodzi na emeryturę, co jest uzupełniane nową siłą roboczą, w znacznym stopniu pochodzącą z innych państw, gdzie siła nabywcza zarobków jest niższa, m.in. z Polski. Mamy po prostu wolny wybór i możemy legalnie wyjechać, co władza uznaje za wielki sukces ostatnich lat. Szkoda tylko, że stojąc przed tym wyborem, wielu młodych ludzi wybiera jednak wyjazd. I w tym wypadku jest to porażka, do czego władza się już nie przyznaje.
Przewaga pracodawcy nad pracownikiem
Gdy liczba miejsc pracy jest zbyt mała w stosunku do ilości rąk do pracy na rynku, to mówimy, że mamy tzw. rynek pracodawcy. To pracodawca ustala bardziej warunki zatrudnienia, a duża liczba chętnych do pracy sprawia, że cena pracy może być bardzo niska. Po dodaniu oczywiście składek ZUS i innych podatków, okazuje się, że koszt tej pracy nie jest już wcale tak niski, ale nie zmienia to faktu, że pracodawca ma pewną przewagę nad pracownikiem.
Jeśli zaistnieje teraz potrzeba zwiększenia nakładu pracy, bez problemu może tą pracę zlecić pracownikowi do wykonania w sobotę, zresztą na wniosek samego pracownika, który dzięki temu może więcej zarobić. Jest to też dobre dla firmy, bardziej elastyczne i bezpieczniejsze od zatrudnienia np. kolejnego pracownika.
Jeśli obie strony się na to godzą, to tylko się cieszyć, gdyż obie strony jednak coś zyskują i są zadowolone. Nie można winić pracodawcy za to, że płaci za mało, że jest nieuczciwy, gdyż w zbyt małym stopniu dzieli się swoim zyskiem (o ile w ogóle ma wystarczająco wysoki zysk, aby się bardziej podzielić). Gdy kupujemy w sklepie spodnie, to też staramy się zapłacić jak najmniej i nie interesuje nas w tym wypadku to, czy sprzedawca tych spodni jest w stanie utrzymać swoją rodzinę. Nie ma to nic wspólnego z uczciwością lub jej brakiem.
To samo dotyczy usługi zlecanej przez firmę jakiejś firmie zewnętrznej, firmie remontowej, reklamowej itp. Wynagradzanie własnego pracownika różni się tu tylko tym, że jest to płacenie za usługę realizowaną w oparciu o pewien stały kontrakt, z gwarancją zapłaty, co jest przecież dla pracownika korzystne.
Problem płacy minimalnej
Nie jest też winą pracodawcy to, że na rynku nie ma innych pracodawców (miejsc pracy), co w konsekwencji, za sprawą naturalnego prawa popytu i podaży zaniża wysokość ogólnych wynagrodzeń. Owszem, jest to dla pracodawcy może korzystne (tania siła robocza), ale nie jest to jego winą. Wszelkie ograniczenia możliwości swobodnego umówienia się pomiędzy pracodawcą a pracownikiem nie rozwiązują żadnego problemu. Dotyczy to nie tylko możliwości umówienia się, co do pracy w sobotę, ale również co do wysokości pensji, czy tzw. umów "śmieciowych". Płaca minimalna nie rozwiązuje problemu, co starałem się wyjaśnić w artykule: Płaca minimalna a minimum egzystencji.
Wracam jednak do tego zagadnienia, gdyż zdaniem niektórych ekspertów, np. redaktora Piotra Szumlewicza, doradcy OPZZ, sposobem na zwiększenie realnego wynagrodzenia pracowników nie jest na pewno pozwolenie na pracę w soboty, ale podniesienie minimalnej płacy.
Płaca minimalna nie rozwiązuje jednak żadnego problemu pracodawcy, a w przypadku firm balansujących na granicy rentowności, grozi wręcz upadkiem firmy, czyli całkowitą utratą zarobków przez pracownika i większym bezrobociem.
Błędne jest też myślenie, że wzrost płacy minimalnej zwiększy popyt i pobudzi gospodarkę. Nie ma bowiem znaczenia, czy pieniądze pochodzące z zysku firmy trafią na rynek z portfela właściciela firmy, czy z portfeli zatrudnionych pracowników. Łączna wartość zakupionych dóbr przecież się nie zmieni, gdyż zysk firmy się nie zmienił (zakładamy tu optymistycznie, że ceny produkowanych przez firmę dóbr pozostały stałe).
Pamiętajmy ponadto, że wydatki na płace pracowników i właściciela nie są jedynym celem wypracowanego zysku. Są przecież jeszcze np. inwestycje. Większe koszty z tytułu zatrudnienia oznaczają mniej środków na inwestycje, czyli na rozwój firmy, co zmniejsza szansę zatrudnienia większej ilości osób w przyszłości, a tym samym szansę zaistnienia w przyszłości większej ilości dóbr w gospodarce, czyli nowej podaży. Wzrost płacy minimalnej zmniejsza zatem szanse rozwojowe gospodarki. Nie tędy droga. To nie podwyższy nam poziomu produktywności.
Rynek pracownika
Załóżmy jednak, że liczba pracodawców się podwoiła. Jakimś cudem zniknęły wszelkie bariery ograniczające przedsiębiorców. Wielu ludzi odkryło nowe zdolności, poczuło ducha przedsiębiorczości, co zaowocowało pomysłami na różne biznesy. Liczba miejsc pracy zacznie powoli rosnąć, co zwiększy popyt na pracowników i co za tym idzie, wysokość zarobków. Część pracowników podziękuje za pracę swoim pracodawcom albo wymusi na nich lepsze warunki pracy, wyższą pensję czy w końcu wolne soboty.
Może się okazać, że część firm wpadnie w tarapaty, gdyż niskie wynagradzanie pracowników było dla nich podstawowym warunkiem działania na rynku. Trudno, rynek jest brutalny, ale nie jest to wina rynku, ani kogokolwiek. Jeśli dzięki lepszym warunkom prowadzenia biznesu powstało więcej firm, to dla dotychczasowych firm te nowe warunki też będą korzystne.
Ważne jest to, że jakieś hipotetyczne dobra, których w obecnej rzeczywistości nie ma, gdyż nikt ich nie wytwarza, nagle mogłyby się pojawić. I to jest właśnie ten wyższy poziom produktywności. Nie wezmą się one z nieba, tylko ktoś je musi wykreować za pomocą rąk i głów, a nie za sprawą jakiś dotacji czy drukowania pieniędzy. Katalizatorem powstania tych dóbr są przedsiębiorcy, którym wystarczy tylko pozwolić swobodnie działać i się bogacić. Oznacza to bogacenie się wszystkich pozostałych członków społeczeństwa, gdyż celem działania przedsiębiorców jest tworzenie dóbr konsumenckich, czyli dóbr przeznaczonych głównie dla nie-przedsiębiorców.
Podsumowanie
Jeżeli chcemy, aby rynek pracodawcy przekształcił się w rynek pracownika, to musimy tak zmienić warunki działania gospodarki, aby na rynku była większa liczba pracodawców. Pracodawcy kierują się przede wszystkim opłacalnością, to znaczy wszyscy kierujemy się jakąś opłacalnością, ale dla pracodawcy jest to kwestia być albo nie być, wymaga zainwestowania środków i jakiegoś ryzyka. Jeśli podczas umowiania się stron, tą opłacalność będziemy pracodawcy sztucznie zmniejszać na korzyść zatrudnianych pracowników, to zmniejszy się liczba pracodawców. W bilansie ogólnym oznacza to stratę.
Niestety krócej nie dało się tego wytłumaczyć.