Wyborczy sukces Kongresu Nowej Prawicy w wyborach do Parlamentu Europejskiego 2014 może wielu dziwić, a nawet szokować, zważywszy, że partia Janusza Korwin-Mikkego wygrywa wśród elektoratu w wieku 18-25 lat i nic nie wskazuje na to, żeby to poparcie słabło. Zapewne, gdyby nie to, że w środkach masowego przekazu cele programowe KNP były od wielu lat praktycznie przemilczane, to poparcie dla KNP byłoby jeszcze większe.
Mnie takie głosowanie młodego pokolenia ani trochę nie dziwi. Każdy młody człowiek zaczyna się w pewnym momencie zastanawiać nad swoją przyszłością, nad tym, jak to będzie nie tylko za rok, czy dwa lata, ale za 10, 20 czy nawet 50 lat? Dla osób potrafiących liczyć na poziomie gimnazjalnym, próba takiego sięgania w przyszłość musi skończyć się spostrzeżeniem, że przyszłość ta nie rysuje się zbyt różowo, a właściwie wygląda tragicznie.
Większość społeczeństwa do tej pory takich zagrożeń nie postrzegała, skoro wybierała takie a nie inne rządy. Wynikało to z wiary we "wszechmogące" państwo no i z tego, że ufaliśmy jednak rozwiązaniom stosowanym przez państwa Europy zachodniej. Dopiero pojawienie się takich zjawisk, jak podwyższenie wieku emerytalnego, konfiskata OFE, wysokie bezrobocie, narastająca emigracja i niekończący się kryzys w państwach Europy sprawiły, że już nie tylko młodzi ludzie zaczynają mieć tu pewne wątpliwości. Wszystko to zaczyna burzyć wiarę we wszechmogące możliwości państwa. Okazuje się, że gwarancje państwa nie muszą być czymś pewnym i danym na zawsze.
Nic dziwnego, że młodzi ludzie czują tu po prostu wielki niepokój i przestają ufać rządzącym. KNP jest tu nie tylko partią antysystemową, ale jest jedyną partią, która takie efekty gospodarcze przewidziała. Od początku tzw. transformacji ustrojowej (wcześniej jako UPR) miała zupełnie inną koncepcję rozwojową. KNP posiada ponadto jasny cel i silną ideę. Jest to idea wolności, ale wolności zupełnie odmiennej od tej, którą po 25 latach tak uroczyście świętowały nasze elity rządzące.
Zobaczmy, co politycy z dwóch wiodących partii mają do powiedzenia w sprawie długu publicznego. W programie Młodzież Kontra, młodzi sympatycy KNP zadali następujące pytanie: "Kto i kiedy spłacał będzie ten dług?"
Odpowiada: Jacek Syryusz-Wolki (PO) |
Odpowiada: Zbigniew Girzyński (PiS) |
Z wypowiedzi polityków wynika, że właściwie nie potrafią na to pytanie odpowiedzieć, a przy okazji widzimy, jak opanowali oni technikę "lania wody" (słuchając powyższych odpowiedzi przychodzi mi jedynie na myśl znany z czasów PRL uniwersalny kod przemówień).
System do wymiany
Powiedzmy sobie wprost, ten system wyczerpał już możliwości dalszego rozwoju państwa i nie jest w stanie utrzymać się bez kroplówki w postaci ciągłego zadłużania się, co odbywa się kosztem dobrobytu przyszłych pokoleń. Dlatego trzeba ten system jak najszybciej zmienić na taki, który pozwoliłby na dużo szybszy rozwój gospodarczy i dalsze funkcjonowanie państwa bez jakiejkolwiek kroplówki. Łatwo kupuje się wyborcom prezenty na kredyt, ale długu nie można zwiększać w nieskończoność, ponieważ nawet, gdy nie zamierzamy go teraz spłacać, to i tak na bieżąco musimy płacić przynajmniej odsetki. Już teraz obsługa całego długu publicznego kosztuje nasz budżet więcej, niż przychody z PIT lub CIT i z roku na rok będzie to nas kosztować jeszcze więcej, gdyż co roku zaciągamy kolejne długi. Deficyt budżetowy jest przecież normą i żadna z dotychczas rządzących opcji politycznych tego nie kwestionowała. W innych krajach jest zresztą podobnie.
Natomiast KNP jest jedyną w Polsce siłą polityczną, która to kwestionuje a zakaz zadłużania się państwa chce wpisać w konstytucję. Wychodzi bowiem z założenia, że nie możemy dzisiaj konsumować dorobku przyszłych pokoleń. A co w zamian? W zamian KNP proponuje sprawdzone koncepcje ekonomiczne, od których świat odszedł kilkadziesiąt lat temu, a które kiedyś stanowiły główne źródło sukcesu ekonomicznego państw Zachodu (nie chodzi tu oczywiście o sukces kupowany na kredyt). Są to koncepcje nawiązujące w głównej mierze do tzw. Austriackiej Szkoły Ekonomii, która wśród szkół ekonomii notuje w ostatnich latach największy wzrost popularności, głównie z uwagi niekończący się ogólnoświatowy kryzys finansowy. Środowisko ekonomistów propagujące dorobek ASE skupia się w Mises Institute a w Polsce w Instytucie Misesa. Warto tam zajrzeć.
Odpowiedź na pytanie zadane politykom w powyższym programie, kto będzie spłacał te długi (lub chociaż odsetki), powinna być tylko jedna – Wy, młodzi ludzie oraz Wasze dzieci i wnuki. Jednak politycy tak nie odpowiedzą, gdyż albo nie chcą stracić popularności albo nie znają odpowiedzi albo musieliby się przyznać do tego, że cały czas popierali nierealne koncepcje gospodarcze.
Oprócz długów, będą rosły też obciążenia związane z coraz większą liczbą emerytów, co może pogłębić jeszcze większy odpływ podatników na emigrację. Utrzymanie w przyszłości wysokości świadczeń emerytalnych na takich zasadach, jak obecnie, będzie niezwykle trudne, a chcielibyśmy, żeby państwo dotrzymało jednak zawartych umów. Czy przyszłe pokolenia będą w stanie ponieść te obciążenia i jednocześnie zapewnić sobie odpowiedni dobrobyt? Wg mnie jest na to tylko jedno rozwiązanie.
Produktywna gospodarka
Pieniądze są tylko środkiem wymiany dóbr. Jeżeli brakuje nam zatem pieniędzy, aby kogoś spłacić lub żeby wypłacić komuś należną emeryturę, musimy zadbać o to, aby było tych dóbr dużo więcej. Źródłem dóbr jest gospodarka, więc przedmiotem naszego zainteresowania powinna być głównie gospodarka. Mało tego, gospodarka powinna być zdolna do produkcji takich dóbr, które kupi ktoś spoza naszego kraju za jakąś walutę, gdyż długi musimy spłacać głównie w walucie zagranicznej. Wierzycieli interesuje w tym wypadku tylko ogólnie uznawana waluta, a skąd my ją weźmiemy, komu uda nam się coś sprzedać, to już nasza sprawa.
Aby gospodarka mogła wytworzyć więcej dóbr, powinna być bardziej produktywna, tzn. my jako społeczeństwo musimy się tak zorganizować, żeby nasza praca tworzyła więcej dóbr rynkowych, niż obecnie. Dotyczy to w szczególności zaangażowania tych grup ludności, które aktualnie nie pracują wcale (bezrobotni) lub pracują bezproduktywnie nie przyczyniając się do powstawania konkretnych dóbr, np. większość urzędników i masa firm prywatnych czy pracowników sektora prywatnego zatrudnionych tylko po to, aby "obsłużyć" regulacje i wymagania narzucone przez państwo. Nie wszystkie "dobra" brane do wyliczenia PKB są rzeczywistymi dobrami budującymi jakikolwiek dobrobyt. Gdyby wszyscy ci ludzie zaczęli jakimś cudem pracować produktywnie, to powstałyby dobra, których teraz nie widzimy, gdyż nikt ich jeszcze nie wytwarza. Dobra te zwiększyłyby ogólną pulę dóbr do podziału, która po opodatkowaniu dałaby większe niż dotychczas wpływy budżetowe, co pozwoliłoby rządowi na spłatę zobowiązań.
Ale jak taka gospodarka miałaby powstać? Kto i jak miałby zaangażować obecnie bezproduktywne zasoby pracy? To, że gospodarka powinna być produktywna jest poglądem ogólnie akceptowanym i nie ma w tej tezie nic odkrywczego. Różnice zdań dotyczą natomiast sposobów dojścia do takiego stanu.
Nie ma produktywności bez wolności
W odróżnieniu od filozofii gospodarczej wyznawanej przez obecne elity polityczne, większe wpływy budżetowe powinny być osiągane nie poprzez podwyższenie stóp podatkowych, mnożenie różnych opłat, czy zabieranie jednym, aby dać coś innym, ale w wyniku rosnącej podstawy do opodatkowania. Stopy podatkowe musiałyby ulec oczywiście obniżeniu, aby zwiększyć opłacalność podejmowania pracy (oraz opłacalność zatrudniania przez pracodawcę), co pomogłoby obniżyć poziom bezrobocia i szarej strefy. Drugim warunkiem jest reset regulacji gospodarczych (i nie tylko gospodarczych), aby obniżyć koszty funkcjonowania państwa oraz gospodarki (zminimalizować pracę bezproduktywną) i zlikwidować bariery dla przedsiębiorców. To również zmniejszy bezrobocie. Większość obecnych ustaw należałoby po prostu anulować.
Katalizatorem tej produktywności oraz kreatywności w nowych warunkach gospodarczych mają być właśnie przedsiębiorcy, a nie aktywność państwa i jakieś wydumane programy rządowe do walki z czymś tam, czy do wspierania czegoś tam innego. To przedsiębiorcy, na swoje ryzyko i pod dyktando konsumentów, mają decydować o tym, jakie dobra będą wytwarzać, co w konsekwencji ukształtuje optymalny rynek pracy, optymalny pod kątem produktywności. Oczywiście nie wszystkie decyzje przedsiębiorców muszą być słuszne, dlatego aby to zminimalizować, potrzebna jest zdrowa konkurencja i uczciwy wolny rynek, bez żadnych preferencji dla nikogo, bez korupcjogennej decyzyjności władz i bez nieuczciwego lobbingu ustaw przez wpływowe grupy interesu. Niestety wolny rynek może być dla niektórych brutalny, ale taka jest właśnie jego zaleta.
Zniknie wtedy problem bezrobocia oraz płacy minimalnej. Przyczyną bezrobocia jest nieumiejętność wytworzenia dóbr rynkowych (podaż), za które zapłaciłby ktoś inny, gdyż sam nie jest w stanie wytworzyć czegoś innego w zamian (podaż). Jeżeli natomiast mówimy, że zarobki znaczącej grupy ludności są zbyt niskie, to oznacza to, że zbyt niska jest siła nabywcza tych zarobków, a nie ich wielkość nominalna. Przyczyną tego jest zbyt mała ilość dóbr, która po podzieleniu poprzez rynek (za pośrednictwem pieniądza), nie starcza w odpowiedniej ilości dla wszystkich. Dlatego właśnie tak ważne jest uwolnienie przedsiębiorczości poprzez zniesienie hamulców, które ją obecnie krępują. Im więcej przedsiębiorców, tym więcej relacji wymiany dóbr podaż ⇔ podaż (patrz: prawo Saya), tym większa pula wytworzonych dóbr i tym więcej zaangażowanych rąk do pracy. Musimy mieć wolność do swobodnego bogacenia się.
No dobrze, ale jaką mamy gwarancję, że podstawa do opodatkowania będzie w stanie osiągnąć wymagane rozmiary w rozsądnym czasie? Gwarancji może nie mamy, ale czy mamy jakieś inne rozwiązania? Dobrobyt nie spadnie nam z nieba, rząd może nam dać tylko to, co zabierze innym, a zadłużać się dalej już nie chcemy. Dlatego jedyne, co nam pozostaje, to wziąć się do pracy, ale pracy produktywnej, której podstawowym celem jest jak najszybsze powiększanie naszego bogactwa. Historia ludzkości nie notowała do tej pory jakiś cudów gospodarczych za sprawą większej ingerencji państwa w gospodarkę, czy za sprawą jakiś cudownych zabiegów w polityce monetarnej. Jeżeli weźmiemy pod uwagę spektakularny rozwój gospodarczy, jaki osiągnęły w ostatnich 20 latach Chiny, czy Indie albo Niemcy w czasie reform Erharda, czy USA w XIX wieku, to w każdym tym przypadku zostało to osiągnięte dzięki zwiększeniu zakresu wolności ekonomicznej, a nie odwrotnie. Jest to zatem kierunek właściwy.
Jaki kapitalizm?
Dobrym przykładem z naszego polskiego podwórka jest okres w miarę liberalnej gospodarki po roku 1988 (ustawy ministra Wilczka). Ustawy te stworzyły dobre warunki do rozwoju przedsiębiorczości i szybkiego wzrostu gospodarczego. Niestety jednym z celów ówczesnych reform było również przejęcie majątku przez nomenklaturę postkomunistyczną i uzyskanie dominującej pozycji w gospodarce. Wiele firm, które osiągnęły znaczącą pozycję, ale nie były z tzw. "układu", zostało zniszczone przez reżim po roku 2000 (m.in. firma Optimus Romana Kluski). Mechanizmy tego niszczenia zostały dobrze przedstawione w filmie "Układ zamknięty", opartego zresztą na autentycznej historii. Znamienny epizod naszej 25 letniej "wolności". Rozpoczął się okres tworzenia prawa pod potrzeby sitw i różnych grup interesu. Jeżeli kogoś interesuje otoczenie prawne lat dziewięćdziesiątych i chce się wgryźć w konkretne przykłady, polecam artykuł Roberta Gwiazdowskiego "Jak hartował się kapitalizm".
Nie był to zatem i nadal nie jest żaden liberalizm, czy jakiś neoliberalizm, co usiłują nam wmówić inni przeciwnicy obecnego ustroju, ale od strony środowisk lewicowych. Nowy ustrój był projektowany w duchu socjaldemokracji, co sam przyznał ostatnio współautor tych reform Jeffrey Sachs w ciekawym wywiadzie, gdzie stwierdził:
Zdefiniował bym się jako socjaldemokratę. Pisząc rekomendacje dla Polski chciałem, by stała się krajem o gospodarce mieszanej. Ani nie socjalistycznej, ani nie radykalnie wolnorynkowej. Z silną rolą państwa, z mechanizmami redystrybucji, sprawnym rynkiem pracy. Socjaldemokracja to tradycja, do której zawsze było mi najbliżej.
Trzeba z tą tradycją skończyć i zmienić ten system jak najszybciej, skoro nie pozwala on ludziom na rozwijanie skrzydeł i zmusza do emigracji. Wierzę w to, że da się to zrobić i że duch wolności oraz przedsiębiorczości w nas nie zginie.
4 thoughts on “Kto i kiedy spłacał będzie ten dług?”
100% racji
Bardzo dobry tekst i napisany bardzo prostym językiem – każdy jest w stanie go zrozumieć, nawet ten najbardziej oporny na logiczne argumenty.
Jestem pod wielkim wrażeniem tego tekstu. Przede wszystkim zgadzam się z zaprezentowanymi tezami, ale też chciałbym zwrócić uwagę na klarowność wypowiedzi i prosty, zrozumiały język. Po prostu czyta się to z przyjemnością. Dopiero zaczynam swoją przygodę z tym blogiem, ale będę ją kontynuował w wielką przyjemnością.
Wszyscy posłowie i senatorzy od 1990 uchwlający budżet z deficytem,a więc załużając mnie,nie będącego na tym świecie, muszą spłacić dług ze swoich i swoich rodzin majątku… i zostać wpisani na listę hańby narodu polskiego na 66 lat….historia zna tylko trzy sposoby likwidacji długu…==śmierć narodu==…==wojna zwycięska==….==śmierć dlużnika==….,a jak żadna praesłanka nie zaistnieje ???? to niewolnicze odpracowanie….ale perspektywa…..,a może ktoś daruje ????..np. za wolność….ale niestety nie za wolność zaciągjących dług …..słyszałem ,że zbrodnie przeciwko narodowi nigdy się nie przedawniają…